trzeci — naczelnik policji... dwie kobiety... ona i druga... podobna do niej... młodsza... córka...
Ju zamilkł. Dyszał tylko ciężko.
— Mów, Ju — odezwał się Hsu po dłuższej chwili oczekiwania — co widzisz, co słyszysz jeszcze? Czandu nie przynosi ci widzeń błogich?
Zahipnotyzowany nie odpowiadał. Wreszcie z ust jego wyrwało się syknięcie bolesne.
— Oni wiedzą — szepnął głosem ochrypłym — o wszystkiem. Wstęga im powiedziała, Znicz odczytał... I panterę znaleźli w rzece... I Tuan wymieniony...
Nastała przerwa brzemienna niepokojem. Twarze słuchających błyszczały w słabych promieniach lampki, jak mosiądz.
Nagle z ust, schylonych nad kulą, wyrwał się szept, pełen przerażenia:
— Stary wyciągnął rękę... trzyma ją... rozkazuje... ona, ona...
Ju nie mógł widocznie mówić dalej, bo z gardła jego wyrwał się tylko charkot niewyraźny. Czołem dotykał niemal kuli, a ręce chwyciły za brzeg stołu. Przez chwilę słychać było tylko trzeszczenie stołu i stołka. Całe ciało Ju wiło się konwulsyjnie.
— Ona... ona tu idzie! — zawołał wkońcu i zerwał się ze stołka.
Płomieniem gwałtownym zdawał się w izbie ciemnej ten okrzyk.
Ale płomień zgasł i huczał tylko echem w uszach.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.