djablica. Mówił, że ona tu jest. Może słucha przez niego. Precz z nim. Precz, a szybko!
Ju ocknął się już i, oparty jedną dłonią o podłogę, drugą tarł czoło. Głowa przechylała mu się to wtył, to naprzód. Widocznie jednak dosłyszał ostatnie słowa mistrza, bo wpatrzył się w niego szeroko rozwartemi oczyma, podźwignął się, oparł plecami o ścianę i sunął wzdłuż niej ku pobliskim drzwiom, blady, parskając zlekka, jak kot.
I było coś strasznego, coś hipnotyzującego w tej postawie i w tym ruchu kocim, bo ani Futse, ani Hsu i Czang nie ruszyli się z miejsc. Ju zaś otworzył wyciągniętą wbok ręką drzwi i znikł za niemi.
Futse westchnął, jak ze snu obudzony.
— Co to było, Hsu? — spytał. — Sen?
Hsu skłonił się głęboko.
— O Futse — szepnął — prawdę mówią usta twoje. To musiał być sen ciężki. Biada nam, jeżeli nie usłuchamy ostrzeżenia...
— Czandu! — zakończył Futse już zimny i spokojny.
Hsu i Czang schylili przed nim głowy niewolniczo.
Powstrzymany silną ręką Parkera, Znicz utkwił wzrok niespokojny w żonie.
Na twarzy pani Iry rozlał się wyraz błogości, powoli jednak na białem czole zarysowały się