zmarszczki, jak przy natężeniu myśli. Rozdwojona jej istota przemówiła:
— Za Wisłą — szeptały usta, — na krańcu miasta... pokój ciemny... nie znam ich... Ten, który tu był, wrócił... opowiada...
Śpiąca zamilkła.
— Czy słyszysz, co mówi? — spytał głucho dr. Chwostek, wciąż trzymający rękę kościstą na białej dłoni pani Iry.
Czoło uśpionej znów się zmarszczyło pod wpływem natężenia myśli.
— Opowiada — odparła głosem sennym — co widział... Nie rozumiem... Słyszę... Parker... Tuan.
Znicz pobladł, a Parker zmarszczył brwi gniewnie.
— Trzeba temu przeciwdziałać! — szepnął prawie mimowoli.
Dr. Chwostek, wpatrzony w twarz pani Iry, nie słyszał oczywiście tego cichego okrzyku, a jednak musiał dojść w tej samej chwili do podobnego wniosku, bo gdy pani Ira ponownie zamilkła, z ust jego padł głuchy, mocny rozkaz:
— Każ mu, aby nic więcej nie słyszał i nie widział! On jest pod wpływem twoim, on musi cię słuchać, on ma być niewolnikiem twoim!
Na mocne te słowa w postawie zahipnotyzowanej zaszła zmiana raptowna: Pani Ira wyprostowała się w krześle. Twarz jej, piękna regularnością rysów Junony, przybrała wyraz majestatu królewskiego, a łuki brwi ściągnęły się dumnie.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.