Pomimo niepokoju, Znicz spoglądał na żonę z zachwytem. Nigdy podobnego majestatu w niej jeszcze nie widział. Odkrywał przed sobą kobietę całkiem nową, czarującą wdziękiem nieznanym, przed którą serce jego chyliło się kornie. I wdzięczny był nawet w tej chwili starcowi za tę rewelację.
Ela również zdumionem okiem przypatrywała się matce. Wogóle uczucie przestrachu, którego doznała, gdy dr. Chwostek wywołał u pani Iry sen hipnotyczny, ustąpiło miejsca zaciekawieniu. Młoda, zdrowa, żądna wrażeń, przyglądała się z bijącem sercem niespodziewanemu widowisku, zapominając, zarówno jak ojciec, o niepokoju.
Nawet Parkera zasugestjonowała majestatyczna postawa małżonki posła warszawskiego. Czuł, że gdyby ta kobieta zwróciła się teraz do niego z najszaleńszym rozkazem, to gotów byłby spełnić go bez wahania.
Jeden tylko dr. Chwostek pozostał zimny, skupiwszy całą moc ducha w oczach, które zdawały się razić śpiącą falami piorunów rozkazu kategorycznego.
Tak niesłychana moc cząsteczek radu rozkłada piorunami swemi jądro atomu pierwiastków.
Syczała woda w imbryku na maszynce elektrycznej, zegar cykał poważnie, zdawało się, że w jasno oświetlonem mieszkaniu niema nikogo.
Ciszę przerwał głos dra Chwostka.
— W imię zdrowia i spokoju śpiącej — rzekł
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.