przypatrzę, bo po raz to pierwszy zdarza mi się widzieć amerykanina, mówiącego po polsku.
— Patrz pan, — powiadam — bo gdybym mógł, to i ja posadziłbym siebie na przeciwko siebie i patrzałbym na siebie z prawdziwą ciekawością, a zarazem z ukontentowaniem, że wasz śliczny, mocny i bogaty język przyswoić sobie zdołałem.
— I gdzie to? tu, w Warszawie?
— Bynajmniej, w Ameryce.
— Czy to być może? — i rozciekawiony wyjmuje papierośnicę z kieszeni.
— Może pan zapali?
Podziękowałem, gdyż nie mogę jakoś podniebienia mego i płuc przyzwyczaić do tych gwoździ trumiennych (coffin nails).
— Mój złoty panie, — ciągnie mój znajomy — opowiedz mi, jak to się stało, żeś się w Ameryce tak dobrze po polsku nauczył?
Zastanowiło mnie wyrażenie: „Złoty panie” bo choć my, w Ameryce, wciąż tylko o złocie myślimy, to jednak nikomu do głowy jeszcze nie przyszło owego drogocennego kruszcu w tytułach
Strona:Stefan Barszczewski - Obrazki amerykańskie.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.