wnie, jak przy maszynie fabrycznej, lub kantorze biurowym.
Bitwa się kończy. Już „Viscaya” i „Maria Theresa”, rzucone na brzeg, konają w płomieniach, „Cristobal Colon” całą siłą pary usiłuje wymknąć się — napróżno; „Almirante Oquendo” dogorywa. Ryje go, tłucze, rozdziera pociskami pancernik „Texas”. Wreszcie i „Oquendo” osiadł na brzegu, w cieniu wesołych, spokojnych wzgórz zielonych — bezsilny, straszny trup.
Do połowy obnażeni, potem okryci marynarze amerykańscy wyroili się z za armat i puklerzy stalowych „Texasu” na pokład.
Rzucają czapki w górę, śmieją się, ślą ku niebiosom okrzyki zwycięstwa.
Wtem staje wśród nich komendant pancernika, kapitan Philip, surowy, spokojny.
— Nie cieszcie się — mówi — tamci biedacy konają!
I cisza zapanowała na pokładzie.
To nie czułostkowość, to — business.
Po co cieszyć się z cudzego nieszczę-
Strona:Stefan Barszczewski - Obrazki amerykańskie.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.