kach śliczne wille bogatych kupców. Upał dochodzi 30°R. Przedemną kroczy handlarz uliczny szczotek. Ubranie nędzne, koszula jak ścierka, krok ciężki, twarz czerwona pijaka. Zachwiał się, pada. Udar słoneczny. Zanim podbiegłem ku niemu, otwierają się drzwi willi najbliższych. Panie wytwornie ubrane podnoszą biedaka. Już układają go pod drzewem, już rozpinają koszulę, już okładają głowę lodem. Chory odzyskuje przytomność, wkrótce ambulans policyjny nadjeżdża i zabiera chorego.
To jest Chicago.
Wchodzę do domu jasno oświetlonego. W przedpokoju wita mnie młodzieniec poważny i uprzejmy. Jestem w kolonji (settlement) uniwersytetu North Western.
Kolonje takie istnieją w różnych dzielnicach, zamieszkałych przez ludność uboższą.
W jednym z pokojów kilkanaście osób słucha wykładu dziejów Stanów Zjednoczonych. W innym spostrzegam kilkanaście obrazów malarzy pierwszorzędnych Ameryki i Europy.
Strona:Stefan Barszczewski - Obrazki amerykańskie.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.