Przed jednym z obrazów grono młodzieży otacza pannę o wzroku rozumnym, czole wysokiem, białem.
Słucham. Panna opowiada o mistrzu, którego obraz ma przed sobą. Wykład jasny, prosty, dostępny.
To wystawa wędrowna. Obrazy, pożyczone ze zbiorów miljonerów, wędrują z kolonji do kolonji, uczą młodzież, wyrabiają w niej poczucie piękna.
Przechodzimy do czytelni. Tu tygodniki i miesięczniki, nadsyłane obficie do kolonji, na stolikach szachy i warcaby dla rozrywki. Dalej kilkanaście panienek, pochylonych nad stołem i rysujących formy ubrania.
— Więc i kroju uczycie? — pytam młodzieńca, zarządzającego kolonją.
— Wszystkiego. Chcemy być użytecznymi w tej dzielnicy. Czy uczymy socjologji, estetyki, literatury, czy też kroju lub szycia — wszystko jedno, cel nasz spełniamy. Zgłasza się do nas kto i powiada: Jest nas grono pragnących poznać, przypuśćmy, zasady fizyki. Dobrze. Niech się zbierze komplet z 12 — odpowiadamy — niech każdy zapłaci po
Strona:Stefan Barszczewski - Obrazki amerykańskie.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.