skać i niema w życiu jego chwili, by powiedział sobie: jestem ofiarą.
I to od lat dziecinnych. Ze ździwieniem spogląda europejczyk na kilkunastoletniego dzieciaka amerykańskiego, jak śmiało kroczy od biura do biura, od fabryki do fabryki i szuka pracy. Nie ofiary, nie łaski, lecz pracy.
— Dajcie tyle, ile wart jestem, a jeżeli uznacie, że nic nie umiem, to mnie oddalcie. Jeżeli ja zaś uznam, że zapłata wasza nie jest dostateczną za pracę moją, to sobie pójdę gdzieindziej.
Te słowa biją z oczu malca amerykańskiego i tą wiarą w siebie on nas przygnębia.
Uśmiechamy się z politowaniem, gdy ujrzymy amerykanina, który wpadłszy w wir życia europejskiego, nie wie gdzie się obrócić, jak kogo tytułować lub jak się pokłonić. Istotnie, amerykanin w tem naszem targowisku próżności bywa czasem bardzo zabawny. Ale czy to życie?
Spójrzmy na europejczyka, który przybywszy do Ameryki, szuka tam pracy. Kto śmieszniejszy, czy amerykanin,
Strona:Stefan Barszczewski - Obrazki amerykańskie.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.