St.-Paul, Minneapolis, Duluth, Stevens Point, Bay City, Grand Rapids, South Bend, Cincinnati, Indianopolis, Rochester, Boston i inne, z których każde liczy od 5,000 do 10,000 wychodźców, nie mówiąc już o setkach miast i osad pomniejszych, zwłaszcza w okolicach górniczych stanu Pensylwanji, gdzie nieraz znaleźć można po kilkaset rodzin polskich.
Zdawałoby się, że wobec tak wielkiej stosunkowo ludności polskiej po miastach amerykańskich, powinna ona odgrywać rolę dość wybitną w polityce, jeżeli już nie państwowej lub stanowej, to przynajmniej miejskiej.
Tymczasem tak nie jest.
I tutaj Polacy stoją, w stosunku do swej liczby, na miejscu niemal ostatniem, ustawicznie pozwalając wyprzedzać się, co do wpływu politycznego, nie mówię już Czechom, ale nawet Włochom.
W takiem np. Chicago Polacy rzadko kiedy posiadają naraz dwóch radców w radzie miejskiej, a na tysiące urzędów miejskich parę tylko dziesiątków znajduje się w rękach Polaków, i to najczęściej urzędów zupełnie podrzędnych.
Strona:Stefan Barszczewski - Polacy w Ameryce.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.