Strona:Stefan Gębarski - W pruskich szponach (cz. I).pdf/43

Ta strona została przepisana.

Nikt na to nie umiał odpowiedzieć.
Nagle odezwał się głos piskliwy:
— Ja powiem…
Obejrzeli się wszyscy.
To kuchcik Grześ, zaczerwieniony jak burak, powstał z miejsca.
— No, powiedz!… — zachęcał go pan Adam Szarski.
— Byłem w Gnieźnie przed rokiem—mówił Grześ — kum Jędrzej zawiózł mnie tam do gospody na przedmieściu, co się nazywa „Pod Kozłem…“ Tę gospodę trzymali nasi, ale jak gospodyni umarła, dostała się do Niemców… Ci chcieli, żebym się zaraz ich mowy nauczył, a jak po polsku się odezwałem, to mnie zaraz bęc! w kark, albo czem było pod ręką, nuż walić po grzbiecie… Taka mała tam była Greta, córka tych Niemców, ta jak zawołała: — „Wasser!…“ to jest niby: wody!… żeby jej podać wody… a ja powiedziałem przez prędkość po polsku: „jest woda“ — to ta gadzina, jak się nie zacznie wykrzywiać… Niczem małpka!… I prosto w oczy mi napluła… Chciałem ją bić… Ale pomyślałem sobie: „Greta prawie dziecko jeszcze?… Niech ją tam gęś kopnie!… Niechaj jej Pan Bóg za moją krzywdę zapłaci!… Jedna panienka, córka doktora, to nam, polskim dzieciom, opowiadała różne rzeczy o Gnieźnie. Raz dała mi