sądził, że umrze… Nie zapomnę jego rozpaczy… Motyką rozwalił łeb żandarmowi i uciekł, — wydobyto go z wody nazajutrz. O, dola moja dola!…
Ksiądz: Zapomnijcie o ciężkiej przeszłości — i zdajcie się na wolę Nieba. Macie córkę, to przyszłość, dla niej żyć warto.
Matka. Ach, i to ciągły kłopot. Dziecko takie wątłe, a szkoła tak gnębi.
Ksiądz: Czemu dotąd nie wróciła?
Matka. A to przecie codzień areszt odsiaduje! Ani się to najeść może, ani wypocząć. A prędzejby życie dała, niżby miała pacierz mówić inaczej, jak po naszemu.
Ksiądz: Dobre dziecko i dzielne dziecko. Widzicie, matko, z tego posiewu naszych cierpień będzie pociecha dla was i dla sprawy. (Wbiega Wojtek, chłopiec 12-stoletni z książkami).
Wojtek. Ciotko, ciotko… (spostrzega Księdza, idzie całuje go w rękę).
Matka: Anusia, gdzie Anusia?!
Wojtek. Pan doktór kazał mi biegnąć przodem, byście się nie przestraszyli.
Matka: Doktór… co się stało?… bili moje dziecko!
Wojtek. A juści, pan nauczyciel tak ją cisnął o ławę aż jękła. A jak zaczął kopać nogami…
Matka: Jezu wielki — biegnę.
Strona:Stefan Gębarski - W szponach pruskiej Hakaty.pdf/141
Ta strona została przepisana.