Strona:Stefan Gębarski - W szponach pruskiej Hakaty.pdf/144

Ta strona została przepisana.

Wojtek. A no, więc on zaraz jak ją porwie, jak ciśnie z całej mocy o ławę, jak nie pocznie kopać nogami i wyklinać, tak jej zaraz gębą krew plusnęła.
Ksiądz. Wielki Boże! Mógł ją na miejscu zabić!
Wojtek. A byłby zabił, bo wyglądał, jak zwierz, ale jak ja zobaczyłem krew, jak go nie ucapnę za nogę, tak on zaraz mię chwycił…
Ksiądz. Zbił cię?
Wojtek. Nieco mię tam poturbował, ale przynajmniej Anusię puścił.
Ksiądz. Dobrześ zrobił, chłopcze! (głaszcze go po głowie).
Wojtek. Dzieciaki się zaraz z krzykiem rozbiegły, a właśnie pan doktór wedle szkoły przechodził i tyla!
Anusia (majacząc, na łóżku). Bij, bij, bij!
Matka. Doktorze, ratuj.
Lekarz. Już się uspakaja. Teraz zapewne kilka godzin spokojną będzie (Matka klęka przy łóżku, ukrywając twarz w dłonie, lekarz przechodzi do księdza). Idź, Wojtek, idź, — a powiedz ludziom, co przed chatą stoją, aby się rozeszli, bo tu nic nie pomogą, a chorej przeszkadzają. Idź, chłopcze!
Wojtek. Już pójdę, panie doktorze, ale jak tam będzie z Anusią.