Wojtek (wbiega). Jegomość, tam się ludzie zebrali z cepami i kłonicami — i wygrażają, że go stąd żywego nie puszczą?
Ksiądz. Kogo? na rany Boskie?
Wojtek. A wej — tego (wskazuje na nauczyciela).
Nauczyciel. Szanowny księże proboszczu, macie wpływ na tych ludzi. Powiedzcie im, że ja nic nie winien, że ja tylko spełniam rozkazy władzy. (Do doktora). Doktorze, pan jesteś taki rozsądny człowiek…
Ksiądz. Tak, idź doktorze z nim, przeprowadź go, uspokój lud, powiedz, aby nas w gorszą biedę nie pogrążali. Powiedz im, że siłą słabych jest umieć zapanować nad sobą!
Nauczyciel. O, tak, pan doktór im powie. Pan doktór taki mądry…
Lekarz (który patrzył na nauczyciela z pogardą). A więc chodź pan, przeprowadzę pana bezpiecznie.
Nauczyciel (idzie — zwraca się). Daj mi pan słowo oficerskie.
Lekarz. Nie, daję słowo polaka, to pewniejsza rękojmia.
Nauczyciel. Ufam panu. Odprowadź po mnie aż do poczty, bo muszę telegrafować po żandarmów.
Lekarz. Bądź spokojny, nasi ludzie. nic ci nie zrobią, gdy do nich przemówię. Twoje
Strona:Stefan Gębarski - W szponach pruskiej Hakaty.pdf/147
Ta strona została przepisana.