Strona:Stefan Gębarski - W szponach pruskiej Hakaty.pdf/53

Ta strona została przepisana.

spodziewanej radości Niemców płynęło wespół z ich krwią.
Tymczasem słońce zniżało się na niebie. Cała wielka bitwa grunwaldzka nie trwała dłużej nad trzy do czterech godzin.
Przed nieco chmurnym zachodem słońca wyjechał król Jagiełło na jeden z najwyższych wzgórków pobojowiska. Spotkał go tam główny sprawca tryumfu Witold. Przez wszystek czas walki uganiał się on między szeregami polskimi, wskazując każdemu kolej i drogę uderzania, kierując wszystkiemi ruchami bitwy. Toż i król Władysław Jagiełło nie był dzisiaj bezczynnym. Witold zajeździł kilka koni, a Władysław zachrypł on wydawania rozkazów. Teraz powitawszy się wzajem, przypatrywali się obaj długo całemu polu zwycięztwa, polu krwawo rozstrzygnionego „sądu bożego“.
Świecące na niem w południowych godzinach szyki krzyżackie leżały teraz zżętem na niwie kłosiem. Zgraje ciurów polskich zbierały łupy z poległych, rozeznawały ciała przedniejszych nieprzyjaciół. Po wszystkich krańcach pobojowiska ściągano resztki rozbitków, przetrząsano zakąty leśne. Zdarzały się dziwne zajścia. Tam w jednym lasku znaleziono siedm w ziemię zatkniętych sztandarów nieprzyjacielskich, które natychmiast przyniesiono królowi. Owdzie zdradliwy połysk słońca na zbrojach uciekającej lasem garstki niemieckiej, odkrył ją oczom pogoni