Strona:Stefan Garczyński - Wacława dzieje.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.
7
CZĘŚĆ PIERWSZA.

« Człowieku! że chcesz wichrzyć spokojność klasztoru?
« Milczysz — jeśliś nie żywy — jeżeliś widziadło
« Jest przedemną i w ciele tajny duch potworu,
« Mam sposób — bicz na ciebie — czy znasz godło krzyża?»
« Znam — krzyknął nieznajomy — wielka to obrona! »
Rozśmiał się, i tym śmiechem, jak głaz Pigmaliona
Całowaniem ożywion — do księdza się zbliża —
Czarny płaszcz swój zarzucił z ramienia na ramię,
Z pod brwi, choć jasne oko, wypadł wzrok ponury,
I rumieniec gwałtowny, chorych myśli znamię,
Błysnął w twarzy, jak wstęga piorunu w mgle chmury.

KSIĄDZ poznając nieznajomego.

To ty, młodzieńcze, tutaj?

MŁODZIENIEC.

Krzycz — żegnaj — przeklinaj,
Duch stoi — jako waszych kościołów wieżyce,
Choć deszcz leje — grzmią nieba — palą błyskawice,
One stoją — nuż śmiało egzorcyzm zaczynaj.
Tylko pomnij że płaszcz mnie słów więcej nie mami,
Że choćbyś drgał językiem, jak wicher potokiem,
Jam zawczasu ten potok zbadał myśli okiem,
I płaszcz twój czarodziejski zdarł myśli zębami.
Że żartuję —

KSIĄDZ.

Młodzieńcze! nie bluźń nadaremnie.
Takież to odebrałeś nauki odemnie,
Na tożem cię wychował, ażebyś w kościele,
W dzień dzisiejszy, przy grobie Zbawiciela świata,
Bluźnił wiarę najświętszą?

MŁODZIENIEC.

Poznaj się w twem dziele!
(Z ironją.) Tyś mój mistrz!

KSIĄDZ.

Słuchaj tedy — burzliwe są lata
Młodości — wiele ludzi na zawsze w nich ginie,
Jam to wiedział — jam ciebie chcąc zbawić jedynie,
Chcąc ratować —

MŁODZIENIEC, przerywając z zapałem.

Na zawsze zgubił bez ochyby.
Tlało we mnie przeczucie wolności szlachetnej,
I mocne miałem ramię i do czynów dzielność;
Tyś mi odgadł mą duszę — miałem w myślach szyby
Do przejrzenia — tyś przejrzał i jak dąb stuletni