I żyje, i szczęśliwy — spokojny — jak nie wiem
Żadnego szczęśliwszego!
Grzesznicy my prawda,
I bardzo grzeszni ludzie — lecz za to pokora —
Jutrem odkupujecie grzechy wasze z wczora.
A dziś do was należy: grzesznicy my prawda!
Nie bluźń, nie bluźń młodzieńcze — któż ogród potępi,
Dla tego że w nim drzewo spruchniałe lub chore?
Kto dom przeklnie, ja pytam, gdy dom z wszystkiem zgore,
Albo sępów, gdy z głodu: siebie pożrą sępi?
Ot słuchaj — dom ten dusza — tyś podłożył ognie;
Ot słuchaj — sępem człowiek — kiedy w duszy świta!
A obca przemoc — wiara — myśli, jak jelita
Wydzierając mu z głowy, głowę w proch mu dognie.
Cóż za dziw, jeśli biedny człowiek przy upadku,
Widząc i sił zniszczenie, i niemoc swych chęci —
Jeźli cierpiąc, tysiące w koło męczeństw wkręci,
Albo wzniosłszy kark nad was, plunie na ostatku.
Szalony, milcz na Boga!
Milczyć? toć milczałem:
Długo i bardzo długo — dziś mówić przychodzi.
Dziś krzyczeć będę, słyszysz, krzyczeć gardłem całem!
Chciałbym po słów mych fali, na myśli mych łodzi,
Z duszą moją żeglować i wpędzać się w dusze.
Niechajby moja mowa, jako bystra rzeka,
Wszystkie strumienie myśli korytem swem zlała!
I zleje — bo ja myśleć — bo ja mówić muszę.
Słuchaj, z duszą mą wpadnę w głąb serca człowieka,
I jak szkło młota gromem, wiara pryśnie cała.
Mówić mu chcę wolności świętemi słowami,
Mówić mu chcę niemowląt — nieszczęśliwych łzami,
Krzyczyć nad nim, jak matka nad śmiercią dziecięcia,
Gdy je z pod piersi matce, wyrwie ptak straszliwy;
Zaklnę go na najświętsze uczucia zaklęcia,
Na śmierć ojca, na przodków szereg nieszczęśliwy.
Niech wszystkiemu zawierzy — wam jednym nie wierzy!