Strona:Stefan Garczyński - Wacława dzieje.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.
17
CZĘŚĆ PIERWSZA.

Że gdy spojrzy, nikt nie śmie dotrzymać mu kroku,
Że gdy mówi, drży sługa jako liść z obawy.

Już w trzech lichtarzach światła zabłysły na stole:
Jemu ciemno — « Niech ogień zagrzmi całą siłą
Tam » — na komin pokazał — i w gardle komina,
Świeci — dym się ulatnia w czarnych kłębów kole,
Ogień buchnął, skier tysiąc powietrze rozcina:
I w pokoju się wszystko razem wyiskrzyło.

Z rozwartych ksiąg na stole, czarnych liter pułki
Wyjrzały, jak spod śniegu pnie zgorzałych borów,
A z szaf liczne narzędzia, machiny, ampułki,
Służące do fizycznych, chemicznych rozbiorów,
Raz pierwszy z pleśni kurzu krwawą świecą łuną.
Dwa tylko twory inne — czaszka martwa trupa,
Blada, między księgami, jakby kawał słupa,
Który z marmuru cięty wznosi się nad truną,
I twarz blada Wacława — ona jak śnieg góry,
Światłem się nie maluje, dymem się nie plami:
I kiedy myśli czasem w kształt przechodniej chmury
Zawichrzone ze sobą w wewnętrznej niezgodzie,
Po twarzy się przesuną jako wiatr po lodzie,
Nikną na niej. — Dziś jednak — widać w jego chodzie,
(Bo gwałtownemi mierzy komnatę krokami,
I pot z czoła mu spada gwałtownemi łzami);
Że ta bladość jest czucia gwałtownego świadek.
Włos spadał mu na czoło w dzikim nieporządku,
A wzrok jego? — tak czasem okiem dziko strzeli,
Że gdybyś chciał aniołów malować upadek!
Owych przed światem jeszcze nieba wichrzycieli,
W jego oku szatańskich myśli badaj wątku.
« Ciemno jeszcze — daleko ciemniej niż z początku,
« Okna wszystkie otworzyć! » — i okna otwarte —
I chustkę z szyi zrywa — duszno — suknie zrywa,
Znów stanął — nagle księgę przed sobą rozłoży,
Ciekawie okiem śledzi rozpostartą kartę,
I jakby wyrok jego, na niej odpoczywa;
« Eritis sicut Deus » przeczytał znów czyta —
Milczy — ale myśl jego jak magnes żelazem
Rozdrażniona słowami — jak strumień alpowy
Pędzi, gdy go raz wypchnie z góry moc ukryta;
Jak koń spięty ostrogą mknie na wiatr kopyta;