Choć w pamięci, niechaj święci
Człowiek szczęście swoje — człowiek szczęście swoje.
Śpiew ustał — przepadł drogą — w mętnym tonów zlewie;
Tylko echa dalekie zawrzasły po śpiewie
Coś o szczęściu i znikły — przy rozbiegłym chórze
Ciekawych gwiazd tysięcy, księżyc na lazurze
Twarz swoją bladą chyląc z błękitnego łoża,
Na którym zadumany żegluje w przestrzeni,
Włosy swe w kształcie srebrnych rozwiesił promieni;
Rzekłbyś że czołem bije u niebios podnóża.
I z okna dworca widać — czy muru kobierce?
Nie, to postać Wacława po murze się łamie,
I ku ziemi roztacza coraz większe ramie,
I rośnie, jako płomień zawarty w iskierce,
Gdy wiatr zarzew rozdmucha, rozprzestrzeni gwałtem;
Aż w końcu cień olbrzymim ziemię dopadł kształtem,
I zniknął — słyszeć tylko, jak się okno zwarło;
Szyby brzękły z łoskotem, a ganek głęboki
Głucho odbił — znajome — prędkie — mocne kroki,
Cicho — tylko po chwili dozorcze psa garło,
Szczekaniem kilkakrotnym wiejskie strzegąc domy,
Dało znak, że ktoś po wsi przeszedł nieznajomy.
Za wioską stała karczma — przy karczmie trzy drogi
W różne ciągnęły strony — jedna szła ku miastu,
Druga w lewo — a trzecia pełna głogu, chwastu,
Dawno widać nie tknięta od człowieka nogi;
Do zamku pono wiodła za dawnego czasu
Rycerzów tych okolic — dziś bujna w pokrzywy,
Przerzynając wężykiem urodzajne niwy
W gęstwinę wchodzi leśną i ginie śród lasu.
Słup drewniany przy drodze, i krzyż nad mogiłą,
Oto wszystko co widzieć na rzut oka było.
Tylko gdy pies zaszczekał przeraźliwym głosem,
A na hasło zbudzone kądle wioski całej,
Długim, przeciągłych wrzaskiem nagle zaszczekały,
Z krzyża, wrony przelękłe rwały się ukosem,
I śladem drogi starej gdzieś lecąc na prawo,
Odciągały z łoskotem i szumem i wrzawą;