Nocą się tak jak dawniej zapalają świece;
Twierdzą, że cóś strasznego, w jakiejś dziwnej szacie,
Nakształt ducha rycerza, z górnej schodzi wieży,
Brząka w koło, i stąpa, i puka i bieży;
A gdy ranny kur trzeci raz na dzień zapieje,
Wtenczas jak mgła przed słońcem tak straszydło znika,
Wiatr wpada, z burzy szumem światła wszystkie zwieje;
Słychać jak drzwi zatrzaska i groby odmyka.
Nie raz nocni pasterze, bydło pasząc zdala,
Słyszeli nad porankiem ów turkot grobowy,
Zdało im się jakoby łamano posowy,
Że mur cały z tumanem kurzu się obala,
I słyszeli jęk jakiś pogrobowy, głuchy —
I ze wsi nie raz widzieć, jak młode pastuchy
Pieczy ich poruczone opuściwszy bydło
Uciekali; zamkowe gnało ich straszydło.
Prócz strachów, zwykłych samotności dzieci,
Pająka, dawnych ruderów strażnika,
Sowa czasami w gmach ten nocą wleci,
I słychać smutne krzyczenie puszczyka.
Albo kurz wiatrem pędzony w półkole,
Przez drzwi otwarte wpada w to ustronie,
Albo myśl człeka puszczona na wolę,
Czasem w tym zamku przeszłości utonie —
Nie człowiek przecie — bo któż się odważy?
Młódź nie dla grobów — nie dla duchów starzy! —
Dziś co za zmiana? — jakaś żywa postać
Wchodzi i patrzy jakby dojrzeć chciwa,
Czy ją od świata dosyć gmach zakrywa,
I czy spokojnie w nim może pozostać!
Noc ciemniej coraz namiot z chmur utkany
Na światy rzuca, jak na paschy stoły;
Gwiazdy jak srebrne błysły rozturchany,
Z których blask czysty wypiją anioły,
A ziemię ledwie mętną kroplą darzą.
Księżyc obchodził z zamyśloną twarzą,
Ja k sługa wierny niebieskie obszary,
D wónastą ziemskie wybiły zegary.