Nigdy nie słyszę — gdzież nadzieja cała?
Twój głos codziennie zimny, groźny bardziej —
Wacław pieszczotą siostry swojej gardzi!
Mowa twa czuła — dziś jak księga mistrza!
Wiary nauką twoje myśli trącą,
Lodem wyziębiasz duszę mą gorącą!
Bodajby zimna Bogu była czystsza!
I będzie pewnie. — Słuchaj — czas już nagli —
Mnie wyższe z sobą porywają cele,
Wolność, ojczyzna, wrogi, przyjaciele.
Jutro — dziś jeszcze — polnym wiatrem żagli
Ja płynąć muszę — ty módl się za brata —
Powrócę może — za rok — za dwa lata,
Nie płacz — o prędzej, skoro będzie można —
W świat mnie dziś gwiazda wywodzi podróżna.
Może i kiedyś! — Lecz patrz — co za łuna?
Brzask dzienny świta, na dół zejść nam trzeba.»
I w rzeczy samej, z nocnego całuna
Coraz się bardziej wysuwały nieba!
Z wschodu na skrzydłach porannej zamieci,
To śniegu tuman przez parowy leci,
To się na polach rozwietrza wir piasku.
A czujny rolnik wstawszy przed drugiemi
Widział jak z góry przy głuchym stóp trzasku,
Człowiek, jakoby duch z tamtego świata,
Unosił dziewczę jako duszę z ziemi,
I znikł na dole, jak cień co przelata.
Wacław wyjechał — dokąd? — na świata obszary —
Krótkim był w pożegnaniu — uściśnienie dłoni,
Łza w oku, bądźcie zdrowi! — czyż spełni zamiary?
Czas okaże — a pióro wieszcz kiedyś odsłoni!
Jam chciał mu pieśń ostatnią, śpiew nócić podróży!
Ale zaledwie myśli skrzydłem się uniosły,
Wypadło pióro z ręki — bo pod piórem rosły
Inne, okropne słowa! i nie spiewam dłużej! —