Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdjęła go szaleńcza wesołość a potem ból, obłąkany ból i tęsknota. Słaniając się na nogach, przystąpił do wezgłowia. Usta jego spragnione, gorączką tętniące, wpiły się w jej chłodne, koralowe wargi i chłonęły straszliwą rozkosz. Nagle płomień przeszedł po nim, Zbrodnicza, świętokradcza żądza wypełzła z głębin najskrytszych jestestwa i szeptem krwi domagała się ukojenia...
Położył rękę na jej pierś krągłą, dziewiczą i drżącemi od namiętności palcami zaczął zdzierać z niej welon i zakonną szatę. Wtem uczuł na ramieniu czyjąś rękę. Odwrócił się i ujrzał spokojną lecz stanowczą twarz ks. Alojzego.
— Co chcesz uczynić?
Przez chwilę ważyły się ich spojrzenia. Kuternóżka pierwszy spuścił oczy; nie mógł wytrzymać blasku tamtych jasnych i czystych jak lazur. Nagle wyswobodził ramię z pod ręki księdza i rzucił się do ucieczki. Dziki strach pędził go przed siebie. W kilku sekundach przebył przylądek, przebiegł jakąś łąkę, przedarł się przez gaj brzozowy i dopadł pnia starej lipy tuż pod murem. W mgnieniu oka wtargnął pomiędzy jej konary, wspiął się na wierzchołek, a stąd zesunął na szczyt muru. Po chwili jednym szalonym skokiem znalazł się po drugiej stronie. Nie oglądając się, ruszył naprzełaj przez puste pola i ugory.
Pędził bez przerwy, bez wytchnienia, zaczepiając o krzewy, potykając się o grudy i śródpolne kamienie. Wkońcu gdy na wschodzie wyciągnęła się mleczna