Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Żebraczka pochyliła głowę z namysłem.
— Mam nareszcie — rzekła z tryumfem, podnosząc ku niemu oczy.
— No, co takiego? — naglił niecierpliwie.
— We Wielkim Tygodniu ks. kanonik, Tylżycki wykluczył z bractwa Różańcowego Antoninę Kownacką, wdowę po stelmachu, co to ją przyłapano na cudzołóstwie z człekiem żonatym.
— A bodajże cię licho! — zaklął pod wąsem Pomian, rozgniewany na Bogu ducha winną staruszkę — To ci nowina! No!
I już chciał ją pożegnać, gdy z poza absydy katedralnej wyłoniła się imponująca postać księdza. Duchowny, nie zwracając na nich uwagi, przeszedł mimo zamyślony.
— Czy to ks. Dezydery? — zapytał Pomian, zwracając się raz jeszcze do żebraczki z uczuciem człowieka, chwytającego się ostatniej deski ratunku.
— Ks. prałat, Dezydery Prawiński — poprawiła go z naciskiem Teklusia.
Pomian uśmiechnął się zadowolny.
— Podobno bardzo srogi spowiednik i kaznodzieja? — zagadywał w dalszym ciągu.
— Jużci surowy jest, bo ludziska w mieście paskudne, a to święty człowiek.
— Słyszałem, że to on prowadził tego roku procesję błagalną w Dnie Krzyżowe na „Bugaju“?
Stara wybałuszyła nań kaprawe oczy.
— Hę? Na „Bugaju“ — powiadacie panie?