Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

zumiałą. Zresztą, co właściwie zaszło nadzwyczajnego? Wyjechał pan nagle na trzy miesiące niewiadomo dokładnie dokąd, wyjechał, prawdę mówiąc, wtedy, kiedy już był czas najwyższy po temu i wrócił równie nagle, jak odjechał. Co to komu szkodziło? Co to kogo obchodziło? Jego, Józefa z pewnością najmniej. Poza tem owe „wyjazdy“ i „podróże“ nie były mu pierwszyzną. Zawsze jakoś co pewien czas, co parę lat, gdy się pan czemś bardzo przejął lub czemś bardzo zirytował, przychodziły najpierw owe „przemiany“, które on, Józef, nazywał po swojemu „forpatrolami“ lub „forpocztami“, a potem następowały „wyjazdy“ i to — rzecz znamienna — zwykle na 3 miesiące. Sługa tak już do tego przywykł, że dziwnemby mu się wydało, gdyby było inaczej.
Dlatego i teraz spodziewał się powrotu pana już od paru dni i wszystko przygotował na przyjęcie. W parę minut po przybyciu Pomian rozkosznie wyciągnięty na sofce popijał już swoją czarną kawę stanowiącą clou i finale drugiego śniadania. Wkrótce jednak znużenie po podróży zmorzyło go snem: ostrożnie wyjął mu Józef z bezwładnych palców tlejący jeszcze niedogarek cygara i podsunął poduszkę pod głowę...

Zbudził go dopiero późno po południu dźwięk zegara z wieży farnego kościoła. Przeciągnął się leniwo na posłaniu i spojrzał w okno. Słońce kłoniło się już ku zachodowi, oblewając czerwienią szczyty domów