Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

kowej kamizelki? I zrewanżował się ukłonem. He, he, he!... Jak to łatwo na świecie uszczęśliwić ludzi...
Fala przepłynęła, muzyka wsiąkła gdzieś w zakręty ulic i bloki kamienic. Pomian obrócił się i spojrzał przed siebie. Miasto leżało za nim zwinięte w jeden wielki, zwarty kłąb niby panorama wciśnięta w pięść olbrzyma. Parę kominów fabrycznych dymiło spokojnie. Na północy srzeżoga mgieł wiązała stoki cytadeli z rzeką...
Minął rogatkę. „Pod papugą“ poznał auto Danielskiego. Czekali na niego. Podszedł Czorsztyński z wyciągniętą ręką. Oczy druha badawcze, śledcze doszukiwały się czegoś w jego twarzy.
— Jak się czujesz, Tadzik?
Pomian wyczuł w głosie drżenie niepewności.
— Wybornie! Jak nigdy jeszcze w życiu. Dziękuję wam, drodzy moi, za punktualność. Jedziemy?
— Natychmiast. Pozostaje tylko 10 minut.
Wsiedli. Pojazd ruszył, otaczając się w jednej chwili aureolą pyłu. Pomian, zauważywszy, że Danielski studjuje go ukradkiem zboku, uderzył go lekko dłonią po kolanie.
— Lolku, wyglądasz dzisiaj trochę nieswojo. Czy znów po scenie z Idą?
Przyjaciel uśmiechnął się przekonany.
— Brawo, Tadzik! Jedziesz jak na wesele.
Nad głowami jadących zaszumiały spławy pierwszych dębów; wjeżdżali w Cygański Lasek. Czorsztyń-