wierzchniej okładce; skromny wydawca ukrył je wstydliwie wewnątrz, by nie rzucały się niepotrzebnie w oczy.
Pomian wyjął książkę i zaczął przeglądać.
— 120 dni Sodomy czyli szkoła rozpusty — przeczytał tytuł na pierwszej kartce.
— Obiecujący początek — pomyślał, studjując wyuzdaną, lubo świetnie zrobioną winietę.
— A jeszcze bardziej obiecujące nazwisko autora!
Był nim markiz de Sade. — Książka, którą miał przed sobą, należała do bibljograficznych rzadkości. Było to jedno z tych zakazanych i klątwą obłożonych dzieł, które drukuje się tylko w nielicznej ilości egzemplarzy, a sprzedaje pokryjomu w ciasnem kółku „dyskretnych i wypróbowanych“. Zwyrodniały autor podobno napisał je w więzieniu w Bastylji na wąskiej, 121 metrów długiej taśmie papieru, którą później udało się przemycić na świat boży ku uciesze rozpustników i psychopatów. Pomian słyszał o istnieniu tej książki, lecz dotychczas jakoś nie wpadła mu w ręce.
Mimowoli odwróciwszy się plecyma do grającej wciąż Amelji, zaczął przerzucać kartki. Ilustracje zdumiewały swym nie krępującym się niczem bezwstydem — treść bez walorów artystycznych, choć ujęta we formę poprawną, zawierała historję 120 dni spędzonych przez kilku podstarzałych zwyrodnialców w odległym, od świata odciętym zamku, gdzie bezkarnie dawali upust swym zboczonym i chorym żądzom. Autor, sam zdeklarowany psychopata na tle seksualnem pragnął w tem dziele zamknąć wszystkie możliwe rodzaje zboczeń ero-
Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.