Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

tycznych, o jakich tylko zamarzyć może zwyrodniała wyobraźnia.
Po przeczytaniu paru ustępów doznał Pomian uczucia niesmaku i znudzenia — ohydne sceny biesiad zamkowych z małemi odmiankami powtarzały się i kończyły mniej więcej w ten sam sposób... Braku inwencji artystycznej nie zdołał markiz nadrobić tupetem rozpustnika.
Chciał już odłożyć książkę, gdy przykuła jego uwagę pełna rozpasania i mocna w rysunku ilustracja końcowa. Pochylony nad świetną heljograwurą i zagłębiony w studjowaniu wyszukanej pieszczoty, którą kobieta obdarzała siedzącego na krawędzi jej łóżka mężczyznę, nie zauważył, że Amelja przestała grać. Nagle uczuł na ramionach parę pieściwych rąk i czyjś gorący oddech na twarzy.
— Dobrze wykonane, nieprawdaż? — usłyszał ciche, namiętne pytanie.
— Bajecznie!
I nie mogąc opanować rozkiełzanej wrzątkiem krwi namiętności, przechylił wstecz głowę i ustami znalazł jej usta...
Niespodzianie drzwi od przedpokoju otworzyły się i weszła Justynka. Piękne czarne oczy subretki spoczęły na nich z wyrazem nietajonego gniewu.
— Ah! — wycedziła przez zaciśnięte zęby — przepraszam... Nie wiedziałam, że przeszkodzę...
Pomian osłupiał. Zuchwałość tej dziewczyny prze-