ludzkiej, lecz kiedy ta posunęła się w swem zuchwalstwie za daleko, zdruzgotały ją.
— I ja tak dotychczas rzecz tę ujmowałem.
— Więc dziś zmieniłeś pogląd?
— Dziś nie wiem nic. Straszliwe wstrząśnienie, jakiego doznałem wskutek śmierci Amelji, zachwiało we mnie dawniejszą wiarę. Jakiś kamień obsunął się w gmachu mej myśli i grozi ruiną. Otworzyły się we mnie nagle nowe perspektywy.
— Jakie?
— Nie umiem ci ich określić. Są mętne, szare... Czuję strach przed niemi i boję się spoglądać w tę stronę.
— W takim razie może lepiej było nie przychodzić z tem do mnie? Może właśnie jedna z pozostałych dwóch ewentualności zaprowadzi nas w te strony, których unikasz.
— Nie cofam mej prośby. Pomóż mi zapuścić się w te posępne dziedziny.
— Praderę mogła zabić zbiorowa wola pewnej grupy społecznej. Minister miał wielu przyjaciół, ale też i niemało wrogów; otaczały go wiry najrozmaitszych uczuć ludzkich. Mogło się zdarzyć, że chwilowo wzięły górę prądy mu wrogie; może skorzystano z momentalnej próżni, jaka wytworzyła się koło niego; może Pradera wstąpił dnia fatalnego w pas neutralny, ułatwiający dostęp siłom nieprzyjaznym... Może wyzyskano jakiś moment w jego życiu...
Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.