Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.
W PRZYTUŁKU.

Jesień była na świecie, — złocista, smutno uśmiechnięta, polska jesień. Przekwitły ostatnie już róże, a dzikie wino na werandach i ogrodowych altanach spływało ku ziemi bezwładem czerwonych pnączy. Na horyzoncie rdzawiły się w srzeżodze porannych oparów rozpięte daleko w przestrzeń linje lasów, na plantach ścieliły się cicho zwiędłe liście kasztanów. Z podmiejskich sadów zwozili ogrodnicy resztki spóźnionych w dościgu owoców, zabezpieczali inspekta matami przed chłodem poranków i zapuszczali na szyby cieplarń słomiane story. Z flakonów i doniczek po oknach domowych zaciszy wychylały strzępiaste korony płatków chryzantemy, zapowiadały schyłek sezonu smutne astry... Jesień była na świecie, — złocista, w przędzę melancholji, w woale mgieł zasnuta jesień...
Jesień była i w duszy Pomiana. Uczucie ogromnego osamotnienia rozpanoszyło się tysiącem korzeni i nadało życiu szare barwy pustki. W krótkim po sobie odstępie czasu spadły nań dwa bolesne, silne jak uderzenie losu ciosy: śmierć ukochanej i nagły zgon przyjaciela. W parę tygodni po ostatniej wizycie rozeszła się wiadomość o tajemniczym końcu Wrześmiana. Zwłoki samotnika, zesztywniałe w spazmie śmierci, z roz-