przed laty wyczytał w dziennikach jego nazwisko wplątane w jakąś sensacyjną awanturę.
— Nazwisko pańskie teraz skądś sobie przypominam — rzekł, przypatrując mu się z zainteresowaniem. — Pamiętam jak przez sen, lat temu 10, może 11, zdarzył się w mieście jakiś kolosalny skandal, którego ofiarą podobno padł człowiek noszący to samo nazwisko.
Szantyr pochylił smutno głowę.
— Pamięć dobra. Tak — to ja padłem ofiarą niesumienności hipnotyzera.
— Podobno jakiś lekarz?
— Tak — dr. Józef Wokierda. Wyzyskując wpływ, jaki zdobył na mnie dzięki długoletnim eksperymentom, skłonił mię jednym ze swych nakazów hipnotycznych do wykonania czynu haniebnego.
— Lecz prawda podobno wyszła najaw?
— Tak. Obrońca wykazał moją niewinność. Uwolniono mnie a zasądzono właściwego winowajcę.. Lecz wkrótce potem musiałem zrezygnować z posady. Mój organizm, zrujnowany kompletnie przez doświadczenia tego łotra, nie pozwolił mi dłużej na spełnianie funkcyj zawodowych. Wtedy osiadłem na resztę życia w tem ustroniu.
Na chwilę zaległo milczenie. Pomian uczuł pewne zakłopotanie. Znalazłszy się twarzą w twarz z tym człowiekiem, nie wiedział, o co go właściwie zagadnąć. Lecz Szantyr uprzedził go, wyzwalając z nijakiej sytuacji.
Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.