Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

śnięty w oko monokl i jego uśmiech — uśmiech zdobywcy i triumfatora.. Kim jest ten człowiek?
— Nie wiem — skłamał Pomian, unikając jego wzroku.
— Pan wie, lecz nie chce mi powiedzieć. Nie pytałbym o to, gdyby nie pewne szczegóły związane z tym człowiekiem, które zauważyłem w parę dni potem.
— Jakie szczegóły?
— Właściwie nietyle szczegóły, ile przedmioty.
— Mówi pan niejasno.
— Mówię więcej niż pan, chociaż powinno być odwrotnie.
Powstał i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Twarz jego poorana zmarszczkami zabarwiła się silniej ceglastym rumieńcem.
Pomianowi przyszła nagle do głowy pewna myśl. Ujął go za ramię i, patrząc mu mocno w oczy, rzekł równo, spokojnie, tonem nakazu:
— Pan teraz zmęczony i senny. Niech pan usiądzie i odpocznie.
Na twarzy Szantyra pojawił się wyraz zdumienia, potem psiej uległości i pokory. Bez słowa usłuchał rozkazu i usiadł; wlepiając zeszklone snem oczy w przestrzeń. W następnej sekundzie spał już głęboko.
— Cofnijmy się o dwa lata wstecz! — rzekł Pomian, siadając naprzeciw niego. — Jest dzień 22 września. —
Szantyr milczał. Tylko oczy podeszłe białkami w górę drgnęły lekko.
— Zbliża się pora południowa — precyzował sy-