Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nawet w snach nie wolno ci o tem marzyć!... A człowieka z monoklem się nie bój! Nie powróci więcej do ciebie. Od dziś dnia człowiek ten przestaje dla ciebie istnieć. Gdy za chwilę zbudzisz się i wydasz mi rzeczy przechowane, odejdziesz stąd do ogrodu, do twojej cichy pracy.
I położywszy mu dłoń na czole, potarł je parę razy. Szantyr otworzył oczy i powiódł niemi zdumiony po otoczeniu. Potem dźwignął się z sofy i jak automat zbliżył się ku szafie. Pomian czekał w milczeniu. Tamten otworzył drzwi i szukał czegoś na dole.
— Jest — mruknął, wydobywając z głębi małe zawiniątko.
I podał je gościowi.
Pomian rozwinął. Była to biała kamizelka z dużą, rdzawą plamą krwi po prawej stronie; podobnej barwy plamy jakby od dotknięcia pokrwawionych palców widniały na dolnym jej brzegu. W jednej z kieszonek tkwił monokl.
— Wszystko w porządku — rzekł, zawijając zpowrotem i związując starannie sznurkiem pakunek. — Dziękuję panu za ten mały a cenny podarek.
Lecz Szantyra już w pokoju nie było...
Gdy wkrótce potem Pomian zmierzał aleją ogrodową ku wyjściu, ujrzał go wdali kopiącego spokojnie swą grządkę.
— Do widzenia! — rzucił mu półgłosem pożegnanie. — Do widzenia za 5 tygodni!
I minąwszy furtę, zaczął schodzić Ptasią ku miastu...