Czy żadnych dalszych szczegółów ksiądz sobie nie przypomina? — pytał gorączkowo, wpierając się spojrzeniem w twarz duchownego.
— Nie... Nic więcej nie pamiętam. Gdy obudziłem się, miałem oczy łez pełne i czułem w powietrzu zapach zgaszonych świec...
— Tak — to było wtedy... Ten moment przeżyliśmy wspólnie. Tylko ksiądz we śnie — ja w jakimś innym, wyjątkowym stanie... Zawarliśmy znajomość na błoniach zaświatów...
Ksiądz Sowiński położył mu łagodnie rękę na ramieniu.
— Tajemnicze są i niezbadane drogi dusz — rzekł cicho, zapatrzony w perspektywy cmentarne. — W tem, co pan pisze, znalazłem dużo, dużo prawdy. Niektóre z pańskich poglądów, aczkolwiek wypowiedziane we formie, której nie pochwalam, odpowiadają mi w zupełności. Czytając pańskie utwory, miałem niejednokrotnie wrażenie, że królestwo Ducha znalazło w panu jednego ze swych najdzielniejszych bojowników.
— A jednak... — rzekł Pomian, zatrzymując się nagle na ścieżce. — A jednak, księże, ja zabiłem człowieka.
I opuścił głowę pod ciężarem wyznania.
— W pojedynku? — usłyszał po chwili pytanie księdza.
— Nie — skrytobójczą myślą. Nasłałem nań człowieka drugiego...
I zachwiał się pod ciosem samooskarżenia...
Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.