Ksiądz ujął go silnie pod ramię.
— Synu mój! — mówił cicho, kojąco. — Wina twoja wielka przed Bogiem, lecz i żal wielki, serdeczny... Co możesz powiedzieć na swoją obronę?
— Człowiekiem, który zginął z mojej przyczyny, był minister Pradera.
Ksiądz puścił jego ramię i mimowoli cofnął się o parę kroków. Po chwili zwiesił ponuro głowę.
— Rozumiem — szepnął. — Teraz rozumiem wszystko. Byliście jak ogień i woda.
— Uczyniłem krok fałszywy.
— Tak. Uciekając się do jego metod prowadzenia walki, zstąpiłeś mimowoli do jego poziomu.
— Straciłem przytomność — przyznał Pomian i skłaniając pokornie głowę, ukląkł na ścieżce.
— Za chwilę — rzekł głęboko wzruszony — pójdę wyznać swą winę. Pragnę ekspiacji. Ojcze, czy możesz mi w imię Boga, jako kapłan odpuścić ten mój grzech największy?
Ksiądz położył mu dłonie na głowie i przez chwilę cicho modlił się. Potem podniósł w górę rękę i kreśląc nad nim znak krzyża, rzekł głośno:
— Ego te absolvo!... Odejdź w pokoju!...
Gdy po chwili Pomian podniósł głowę, ks. Sowińskiego już przy nim nie było...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Dojrzewało południe. Październikowe słońce, zakreśliwszy słaby łuk na niebie, przeważało się ku za-