Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

błąd, udał się ponownie na balkon, gdzie zastał pana w ostatnich podrzutach agonji. Tragizm chwili przesłonił sobą zrazu drugorzędne szczegóły, odwracając jego uwagę od celu, w jakim powrócił do loggji. Lecz gdy wkrótce potem asystował przy wizji lokalnej, którą przeprowadziły natychmiast organa śledcze, spostrzegł, że kamizelka zniknęła bez śladu. Poszukiwania na dole w parku, gdzie przypuszczalnie mogła spaść porwana przez podmuch wiatru, spełzły na niczem...
Na tem urywały się zeznania kamerdynera Święckiego. Stary sługa, który podobno piastował ś. p. ministra, gdy ten był jeszcze małym chłopaczkiem, przywiązywał do swojej relacji wielką wagę, budząc tem uśmiech ironji na ustach przesłuchującego go urzędnika; poczciwy, lecz zdziecinniały już trochę starzec zdawał się być zmartwiony zniknięciem białej kamizelki równie silnie jak tragicznym zgonem ukochanego pana.
— Tak to — dodawał na zakończenie reporter „Sztandaru“, komentujący zeznania sługi — nieraz w życiu tragizm splata się ze śmiesznością i stwarza dziwacznie zezującą karykaturę groteski.
A jednak wśród powodzi sprawozdań i artykułów dziennikarskich, związanych ze „sprawą Pradery“, relacja, zeznań starego kamerdynera skupiła na sobie uwagę Pomiana. Był on może jedynym człowiekiem, dla którego ich treść nie zawierała nic śmiesznego; owszem „motyw białej, pikowej kamizelki“ miał dla niego wyjątkowe znaczenie. Szczególnym bowiem zbiegiem okoliczności powtórzył mu się w tych czasach dwa razy