Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

winna była być dlań odtąd oględność w mowie, skąpstwo słów posunięte do możliwych granic. „Ściany mają uszy“ — oto dewiza naczelna w nowym rozdziale życia, który zaświtał ponurym, ołowianym brzaskiem na horyzoncie... Te cienie wieczorne tam na murze mogły być niebezpieczne — kontury ich ludzkie... czyżby sylwety szpiegów?... Ten człowiek obcy, przeglądający obojętnie afisze na przeciwległym rogu ulicy w porze obiadowej, wygląda podejrzanie... Lepiej zejść mu z oczu!... Zejść za wszelką cenę!... Co za męka!...
Pomian fizycznie odczuwał piekielną katuszę i drżał z obawy o złoczyńcę. Niepostrzeżenie resztki dystansu między nim a tamtym zmalały do zera i pewnego popołudnia ze zdumieniem spostrzegł straszliwą tożsamość. Był wtedy w jakiejś kawiarni i czytał artykuł „Gazety Codziennej“, omawiający rezultaty dochodzeń w sprawie Pradery. Sprytny referent ujmował rzecz z nowego punktu widzenia i wskazywał nowe drogi władzom śledczym. Pomianowi wydały się te wskazówki groźnemi; nabrał przekonania, że idąc za niemi, policja wpadnie na trop właściwy...
Nagle oderwawszy oczy od dziennika, zauważył na sobie bystre spojrzenie jakiegoś jegomościa przy stoliku sąsiednim. Zmieszał się, zadrżał i uczuł, że blednie.
— Co mi jest, do licha? — pomyślał, zasłaniając się gniewnie gazetą przed natrętnym wzrokiem.
— On coś wie o tobie — szepnął czyjś głos zimny i ostry jak stal. — Coś podejrzewa...