Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

mów jaspisowy piedestał koło ołtarza opleciony ich skrętami. Obły, lśniący zimno trzon czekał w utęsknieniu...
Wśród cichego prysku przepalających się wonności, wśród słodkiego czadu świec i paschałów stawała na cokole owianym kwefami woni i dymów siostra Weronika. Nieruchoma, z głową lekko pochyloną jakby w znak poddania się wyrokowi nieba, ze złożonemi na piersiach rękoma podobną była służebnicy Pana. Opuszczone powieki zakrywały płomienny szafir jej oczu, rzucając na twarz mniszki cień rzęs długich, jedwabistych, na ustach drzemał uśmiech...
Wstępował na stopnie ku platformie piedestału i ukląkłszy, obejmował jej stopy. Z ust jego płynęły słowa uwielbienia, ciche zaklęcia, namiętne przyzywania. A gdy modlitwa rozpłomieniona do żaru rozkwitała na wargach w białe kwiaty ekstazy, posąg ożywiał się; podnosiły się w górę wstydliwie opuszczone powieki, z oczu strzelały zagadkowe ognie, a złożone nakrzyż ręce spływały parą lilij na głowę adorującego...
Podtrzymywana jego ramieniem, zstępowała wdół pod witraż wcedzający w kaplicę bladoniebieskie jaśnie. Trzymając się za ręce jak para dzieci, siadywali w stallach wysokich, strzelistych, z ciemnego mahoniu. A gdy już nasycili swe oczy wzajemnym widokiem i dusze ich zwarły się ponownie w mistycznym uścisku, Weronika, podszedłszy do smukłego, w czarne asfodele rzeźbionego leggio, otwierała starą, pożółkłą księgę. W ciszy