wsi. Wakacje. Lipiec. Skwar. Pastuchy poją konie u brodu. Tadzik wchodzi do wody. Rześki dreszcz spływa po ciele i znika usunięty ruchem wiosłujących ramion. Srebrzysty żywioł drga mirjadem zmarszczek, fałduje się w nieskończoność. On kładzie się grzbietem na wodzie i wpatrzony w toczące się ciekliny, duma nad dolą fal... Pokój dziecinny — duża, skąpana w słońcu świetlica — wkoło porozstawiane krzesła i stoliki... Zabawa „w konika...“.
Pijane wspomnieniami oczy natrafiają nagle na czerniejącą w progu wyniosłą postać zakonnicy. Weronika nie patrzy nań w tej chwili. Spojrzenie jej błądzi po pracowni, przenosząc się ciągle z miejsca na miejsce. Wkońcu ustala się i zatrzymuje na nim.
— Co za rozkoszny chłopak! — mówi z uśmiechem.
Powstał zaskoczony, otrząsając z siebie resztki marzeń:
— O kim mówisz, siostro?
— O ślicznym, modrookim chłopczyku, który przed chwilą, gdy wchodziłam w próg, bawił się w tym pokoju „w konika“.
— Chłopaczek? Tutaj?
— No tak. Tu na tych krzesłach. Siadał okrakiem jak na konia i przeskakiwał z jednego na drugie. Potem wybiegł tamtemi drzwiami. Kto to? Czy może twój młodszy braciszek? Ogromnie do ciebie podobny. Tak musiałeś wyglądać, mając lat osiem.
Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.