Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Ponure oblicze prałata promieniało zadowoleniem; ornat rzeczywiście przypadł mu bardzo do gustu.
— Kusicielu — mówił z uśmiechem, wyrównując fałdy. — Kusicielu...
Kuternóżka już był przy drugiej pace i rozkładał przed gośćmi bieliznę kościelną. Ręce jego delikatne, niemal kobiece, z lubością ujmowały palki z lnianego płótna obszyte koronką, korporały haftowane, puryfikaterze, ręczniki i humerały. W palcach jego długich a wąskich, pokrytych pierścieniami ze szmaragdu i onyksu przesuwały się z cichym szelestem rażące oko bielą alby, tchnące specyficzną wonią świeżego płótna obrusy na ołtarze, komże batystowe, komeżki, pasy morowe czarne, manszety, kołnierzyki, koloratki, szarfy i kaszmirowe birety.
— A w tym zasieku — objaśniał, przechodząc do sąsiedniej skrzyni — mamy umbracula przed monstrancje w ramach złoconych lub politurowanych wedle żądania, antypedja haftowane w kwiaty lub liście winogradu i baldachimy z jedwabnego adamaszku z frendzlami. Ponadto sprzedajemy na metry po możliwie niskich i przystępnych cenach aksamit jedwabny i wytłaczany, brokat w desenie kwiatowe, adamaszek wełniany i bordeaux lub zielony plusz...
Prałat zatkał uszy przed potokiem wymowy Pawełka.
— Dość już, dość! — przerwał mu zniecierpliwiony. — Napełniłeś mi waćpan uszy szumem.
— Zupełnie jak diaboliczny Doktór z „Kordjana“ —