Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

piersi przytłoczonych grzechem, krótkie, z głębi dusz skruszonych wydarte szlochania. Czasem przerywał szmery ust niewidzialnych poważny głos księdza, gdy spowiedź skończył i odpuszczenia udzielał; i wtedy padały z wnętrz konfesjonałów na rany dusz niby balsam kojący słowa ulgi, pokrzepienia, pociechy... Ego te absolvo.
A żniwo duchowe mieli tego roku spowiednicy nad spodziw obfite. Jakaś wielka, od lat niewidziana fala pokuty przeszła przez miasto i porwała w nurty żalu i kajań się serdecznych ludzkie pogłowie, że przypływem ogromnym w wichrze bólu i skruchy garnęło się tłumnie do stopni ołtarzy. Ks. Dezydery święcił pełny tryumf.
Bo też nigdy jeszcze nie rozgrzmiewał głos jego tak donośnie w murach kościelnych, nigdy jeszcze kazania jego nie zionęły takim żarem płomiennej wymowy jak w pamiętny dla mieszkańców miasta okres wielkopostny roku 19**. Prałat przeszedł sam siebie. Nauki jego wygłaszane z ambon katedry, kościoła farnego na przedmieściu, u św. Teresy, u O. O. Bonifratrów, rekolekcje dla kobiet u Św. Barbary i dla mężczyzn w kościele Św. Krzyża nacechowane były iście jehowiczną wielkością i siłą. Drżenie szło po rzeszach wiernych, gdy tam w górze nad łanem ludzkich głów ukazywała się jego postać wyniosła, imponująca i gdy zabrzmiał wśród arkad i transeptów głos jego potężny metaliczny, lapidarny. I zdawało się ludziom, że duch któregoś z biblijnych proroków wstąpił w chwili oso-