Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

których stos wielki leżał przygotowany na stopniach kapliczki. Odtąd aż do końca drogi wstępował w górę las krzyżowy i wahały się czarne ramiona rozpostarte nad głowami ludzi złowieszczem błogosławieństwem...
Przy stacji szóstej wysunęła się z grona zakonnych dziewic młoda, przecudnej urody mniszka i trzymając wysoko nad głową śnieżnobiałą chustę z wizerunkiem twarzy Chrystusowej, stanęła na czele pochodu. Wtedy lud, zakołysawszy się falą zbożowego łanu, uczcił krzyżowy postój pieśnią rzewną a prostą:

— Pełna gorzkości święta Weronika
Smutne łzy lejąc, z Panem się spotyka,
A gdy twarz Jego tuwalnią ociera,
Portret odbiera.

Lecz zanim zabrzmiały powrotnem echem słowa refrenu, zaszło coś niespodzianego. Oto Pielgrzym z Żytomierza zapatrzony w przodownicę orszaku jak w wizję z zaświatów, wyciągnął ręce i począł iść ku niej w zachwycie; oczy opętane pięknością dziewicy tonęły w jej twarzy, usta drżące od dreszczy ekstazy powtarzały szeptem upojenia:
— Weronika! Weronika! To ona! To ona!
Krzyż pokutny obsunął mu się z ramion i z głuchym stękiem upadł na ziemię. Powstało zamieszanie. Ludzie zaczęli szemrać, ozwały się głosy zgorszenia. Wtedy opamiętał się. Nasunął pielgrzymi kaptur, podjął krzyż i chwiejnym, kulawym krokiem wmieszał się w tłum. Przycichła na moment melodja odżyła wzmoc-