Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

obnażonych plecach. Świst razów mieszał się z tępym stękiem smaganych ciał i jękiem modlitwy:
— Boże, bądź nam miłościw! Boże, zlituj się nad nami! W potokach krwi naszej ugaś, Panie, pożar Twego gniewu!
I siekli się bez litości po barkach, po ramionach, po lędźwiach, bili kańczugami kurczące się od bólu plecy, chłostali do krwi skórę. Mężczyźni, niewiasty zamężne, dziewczęta, dzieci nawet. Żar pokutniczy przemógł wstyd i bez sromu wystawiały kobiety grona piersi na razy smagańców. Spłynęty strugami krwi białe łona, pokryły się siecią sinych pręg cudnie sklepione biodra i kulsze...
Umilkła pieśń procesji; zahipnotyzowana widokiem samodręczycieli rzesza zatrzymała się u cmentarnego obejścia i jak skamieniała śledziła ruchy opętańców. Ponad krzyk ich pohutnywania wybił się nagle ostrym, wibrującym tonem czyjś histeryczny śmiech. Jakaś kobieta młoda i dorodna wypadła z głębi procesyjnego zastępu i zdarłszy z siebie suknie, nastawiła śnieżne plecy pod ciosy pletni. Trysła krew, plamiąc czerwoną strugą niewieścią bieliznę.
Wtedy ogarnął ludzi jakby szał. W jednej chwili procesja rozprzęgła się. Porwani straszliwym przykładem, ogałacali się z szat i z dzikim okrzykiem wtargnąwszy pomiędzy biczowników, poddawali się chłoście. Inni, zwłaszcza mężczyźni, wyrywali im z rąk świszczące narzędzia kaźni i zkolei zadawali sobie okrutne razy.