nia. Gdyby nie lichy stan zdrowia, byłby został konduktorem, by bez przerwy jeździć z jednego końca kraju w drugi. Zazdrościł też niezmiernie funkcyonaryuszom kolejowym tej ciągłej nerwicy, tego wiecznego przerzucania się z pociągu na „ziemię“, z „ziemi“ na pociąg, niekończącej się nigdy, aż do grobowej deski jazdy i jazdy bez wytchnienia. Niestety los przykuł go do zielonego stolika, związał szpagatem nudy ze stosami zapylonych aktów i papierów. Pisarz sądowy...
Spojrzał raz jeszcze w głąb swej portmonetki i z gorzkim uśmiechem wsunął ją z powrotem do kieszeni;
— 30 zł. — wyszeptał z westchnieniem — a dziś dopiero 5-go. Gdyby nie te przeklęte pieniądze, byłbym dziś jeszcze przed nocą w Kostrzanach, wraz z tymi szczęśliwcami.
Wyobraźnia przeniosła go jednym rzutem w gwarne środowisko dworca w Kostrzanach, nurzając się w zgiełku głosów, chaosie sygnałów i dreszczach dzwonków. Z pod przymkniętych powiek wytoczyły się powoli duże dwie, ciche łzy i spadły na rudawe wąsiki...
Nagle oprzytomniał. Otarł szybko oczy, podkręcił wąsa i poprawiwszy się na kanapce, zaczął rozglądać się po poczekalni. Wkoło
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.