panowała typowa nuda dworców rozziewana czekaniem zszarzała monotonią powtórzeń. Ciszę sali przerywał chyba od czasu do czasu suchy kaszel jakiegoś suchotnika, ciężki, wlokący się chód znudzonego „gościa“ lub szept „grzecznych“ dzieci z pod okna pytających o coś rodziców. Poza szybami okien przesuwały się chwilami postacie funkcyonaryuszy, mignęła czerwona plama czapki urzędnika ruchu. Gdzieś z oddali dochodził histeryczny świst szybującej za dworcem maszyny...
P. Agapit ześrodkował spojrzenie na najbliższym sąsiedzie z lewej, starym żydzie — chałatniku drzemiącym od godziny w tej samej pozycyi.
— Pan daleko? — zagaił rozmowę.
Żyd wydrążony z sennej zadumy popatrzył nań niechętnie, ospale.
— Do Rajbrodu — ziewnął, gładząc długą, ryżą brodę.
— A więc na południe, w górską stronę. I ja również wybieram się w tamtym kierunku. Ładna partya! Same jary, lasy, podgórza. Lecz trzeba bardzo uważać w ciągu jazdy — dodał, przechodząc z entuzyazmu w ton przestrogi.
— A bo co? — zapytał zaniepokojony żydowin.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.