szał w zgiełku głosów następującą apostrofę widocznie dla niego przeznaczoną:
— Wynoś się pan stąd do stu dyabłów! Ścisk, że szpilki nie rzucisz, a ten bzik mimo wszystko pnie się po schodach jak opętany i roztrąca ludzi, by potem drugą stroną wyskoczyć w chwili odjazdu. Znam cię ptaszku nie od dzisiaj i mam już od dawna na oku! No, ruszaj stąd do stu piorunów, bo wezwę na pomoc żandarma! Niema czasu dzisiaj na zaspakajanie głupkowatych chętek waryatów!
Odurzony, przestraszony do szpiku kości Kluczka ujrzał się niespodziewanie poza nawiasem pasażerów i jak pijany zatoczył się gdzieś pod słupy peronu.
— Dobrze ci tak — szeptał przez zaciśnięte zęby — po co było pchać się do III. klasy zamiast do I. lub II. Pośledni przedział, poślednia służba — zawsze ci to mówiłem. Poznać pana po cholewach.
Trochę uspokojony tym wywodem, poprawił wymiętą zarzutkę i chyłkiem wyniósł się z peronu do poczekalni, stamtąd do hali wchodowej, a stąd na ulicę. Miał dość na dzisiaj „podróży“ — zajście ostatnie zniechęciło go do dokończenia dzisiejszej tury, skracając mu ją o jednę godzinę.
Było już po północy. Miasto spało. Po-
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.