chu, który odsłaniał w perłowej pełni jej ząbki równe, szkliste, trochę drapieżne; ruchy toczonych jej bioder, wstrząsanych dreszczem wesołości, były miękkie, kocie, niemal lubieżne.
Policzki Godziemby zaróżowiły się, w oczach pełgał żar i upojenie. Bił od niego nieprzeparty urok żądzy i zagarniał ją gwałtem w swój czarodziejski krąg.
Rastawiecki podzielał wesołość obojga. Jakaś szczególna ślepota zarzucała przed nim coraz głębszą zasłonę na dwuznaczne zachowanie się towarzysza, jakaś dziwna wyrozumiałość patrzyła przez palce na poruszenia żony. Może nigdy dotąd nie miał sposobności podejrzewać Nuny o płochość i dlatego wierzył bezwzględnie? Może nie znał jeszcze demona płci, utajonego pod powierzchnią prostoty, nie wyczuł aż do tej chwili przyczajonej perwersyi i fałszu? Fatalny czar rozpostarł nad tym trojgiem ludzi swe władztwo i pędził na manowce szału i zapamiętania — wyglądał ze spazmatycznych podrzutów Nuny, zabiegłych krwią oczu jej wielbiciela — kurczył w sardoniczny grymas wargi męża.
— Ha, ha, ha! — śmiał się Godziemba.
— Hi, hi, hi! — wtórowała kobieta.
— He, he, he! — szydził inżynier.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.