A pociąg mknął dalej bez tchu, wbiegał na wzgórza, ześlizgiwał się w doliny, pruł przestrzeń piersią maszyny. Grzechotały szyny, dudniły koła, kłańcały zworniki...
Koło pierwszej w nocy pani Nuna zaczęła skarżyć się na ból głowy; raziło ją jaskrawe światło lampy. Usłużny Godziemba zapuścił ciemnik. Odtąd jechali w półmroku.
Nastrój konwersacyjny powoli wyczerpywał się, słowa padały rzadziej, przerywane w połowie ziewaniem inżynierowej; pani widocznie była senną. Przechyliła głowę wstecz i oparła na ramieniu męża; lecz nogi wyciągnięte niedbale w kierunku siedzenia naprzeciw nie straciły kontaktu z sąsiadem, owszem teraz w atmosferze przyćmionej były znacznie swobodniejsze: Godziemba czuł ciągle, jak słodkim swym ciężarem wywierały bezwładny nacisk na jego golenie.
Rastawiecki, wyczerpany podróżą, zwiesił też głowę na piersi i wgłębiwszy się między polsstrowania poduszek, zadrzemał. Wkrótce słychać było w ciszy przedziału jego równy, spokojny oddech. Zapanowało milczenie...
Godziemba nie spał. Podrażniony erotycznie, rozpalony jak żelazo w ogniu, przymknął tylko powieki i udawał, że drzemie. Ciało przebiegały gorące strumienie krwi, pulsowały
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.