tony. Rastawiecki zasnął na dobre. Wtedy gibka jak kot zesunęła się z poduszek i znalazła w ramionach Godziemby. Pocałunkiem cichym a mocnym złączyli spragnione usta i spletli się w długim, pożądliwym uścisku. Piersi jej młode, w zapędy krwi bogate, przywarły doń palącą pieszczotą i podała mu wonną konchę swego ciała...
Godziemba brał ją. Brał jak płomień w skwarze pożaru, co niszczy i trawi i spala, brał jak wicher w rozpasaniu szałów, swobodny, wolny stepów brat. Drzemiące żądze wybuchły czerwonym krzykiem i potargały wędzidła. Rozkosz, ujęta zrazu w ryzy strachu, tłumiona krygiem ostrożności przerwała w końcu tamy i przelewała się zwycięsko poza brzegi purpurową falą.
Nuna wiła się w spazmach zapamiętania, tarzała w skurczach miłości i bólu bez granic. Ciało jej, skąpane wodą górskich rzek, smagłe od wiatru hal i połonin pachniało wonią ziół, tęgą, surową, zawrotną. Jej młode, miękko na kłębach sklepione biodra otwierały się jak wstydliwe pęcze róży i chłonęły w siebie, wsysały miłosną daninę. Płowe warkocze, wyzwolone z krępujących spięć, spadły łagodną linią na ramiona i otoczyły go przetowłosą
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.