dzeniami, przenosząc się kolejno z jednej części przedziału w drugi. Powoli przeciwnicy wyczerpywali się; z czół uznojonych spływały duże krople potu, ręce omdlałe od razów dźwigały się w górę coraz ociężalej. Raz już Godziemba pośliznął się na podłodze i zwalił na poduszki pod dobrze wymierzonem pchnięciem; lecz w następnej sekundzie poprawił się. Zebrawszy ostatek sił odtrącił kolanem przeciwnika i wściekłym rozmachem rzucił go w przeciwny kąt wagonu. Inżynier zatoczył się jak pijany i ciężarem ciała wywalił drzwi. Zanim zdołał wyprostować się, już Godziemba pchnął go na platformę. Tu rozegrał się końcowy akt walki, krótki już i nieubłagany.
Inżynier bronił się słabo, z trudem parując szaloną furyę tamtego. Krew sączyła mu się z czoła, z ust, z nosa — zalewała oczy.
Nagle Godziemba uderzył weń całym sobą. Rastawiecki zachwiał się, zakołysał i runął z pomostu pod koła. Krzyk jego tępy, chrapliwy zagłuszył stęk szyn, stłumił łoskot pociągu...
Zwycięsca odetchnął. Wciągnął w uznojone piersi chłodne, nocne powietrze, otarł pot z czoła i poprawił zmięte ubranie. Przeciąg pędzącego parowozu rozwiewał mu włosy
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.