10 minut przed powrotem parowozu dzwonki znowu odezwały się, tym razem domagając się przysłania lokomotywy rantunkowej z robotnikami. Urzędnik ruchu był w rozpaczy. Zdenerwowany sygnałami płynącymi wciąż od strony Głaszowa przemierzał niespojnymi krokami peron, wychodził na linię, to znów wracał do biura stacyjnego bezradny, przerażony, wylękły.
Istotnie sytuacya była przykra. Alarmowany co kilkanaście minut kolega z Głaszowa ododpowiadał zrazu z flegmą, że wszystko w porządku; potem zniecierpliwiony zaczął łajać od półgłówka i waryatów. A tu tymczasem szły sygnały za sygnałami coraz natarczywiej dopraszające się wysyłki wagonów robotniczych.
Czepiając się jak tonący ostatniej deski ratunku, zatelefonował Pomian w stronę przeciwną do Zbąszyna, przypuszczając niewiadomo dlaczego, że stamtąd idzie alarm. Oczywiście odpowiedziano przecząco; i tam wszystko szło wzorowym porządkiem.
— Czy ja zwaryowałem, czy tamci nie przy zmysłach? — zapytał wkońcu przechodzącego blokmistrza.
— Panie Sroka, czy słyszał pan te przeklęte dzwoki?
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.